Wild Willy napędza Leśne Rzemiosło

Jednym z największych przywilejów naszej pracy jest spotykanie nietuzinkowych osób, dla których granice są po to, by je przekraczać. Z pewnością zalicza się do nich Tomek Paterski, twórca projektu Leśne Rzemiosło. Korzystając z naszej współpracy, zadaliśmy mu kilka pytań dotyczących jego aktualnej podróży (SamiiLand Expedition) i nie tylko.

Wild Willy (WW): Jak zaczęła się Twoja pasja do podróży w stylu traperskim? Czy odkryłeś ją samodzielnie, czy może ten owoc wykiełkował z ziarna zasianego przez kogoś innego?

Tomek Paterski (TP): Traperski klimat był mi bliski od wielu lat, a to chociażby za sprawą takich filmów jak “Jeremiah Johnson” czy “Ostatni Traper”, które rozpalały wyobraźnię Tomka-podrostka szwendającego się po lesie. Szerzej opisuję te lata w mojej książce. Jednak wszystko nabrało poważnego tempa dopiero przy początkach tworzenia własnej marki Leśne Rzemiosło. Historia ta miała swoje preludium w 2014 roku; wtedy to skupiłem praktycznie całą swoją uwagę na tradycyjnym i historycznym podejściu do sztuki leśnego życia. W tym okresie sięgałem też dużo częściej do inspirujących dzieł twórców, takich jak Jack London, Archibald Stansfeld Belaney, czy wreszcie Henry David Thoreau. To oni (a w szczególności dwaj pierwsi) rozniecili we mnie jeszcze intensywniejszy płomień przemiany. Barwne historie Indian, traperów i kanadyjskich poszukiwaczy złota, niczym płonące żagwie, rozświetlały przede mną nowe przestrzenie. Zacząłem dogłębniej i z ogromną pasją studiować historię kompanii futrzarskich działających niegdyś w Kanadzie, rozpoczynając tym samym przygodę z rekonstrukcją historyczną. Ta jednak, pod wpływem doświadczeń zbieranych na szlaku przez lata włóczęgi, została przeobrażona w niesztampowy, charakterystyczny styl — dziś łączę piękno i romantyzm dawnej epoki z ówczesnym, tradycyjnym bushcraftem. Uzyskałem dzięki temu praktyczne rozwiązania idące z duchem czasu, które przede wszystkim sprawdzają się w codziennym życiu w kniei. Reasumując: traperskie “ziarenko” było już raczej we mnie, a wspomniane dzieła pełniły rolę wody i słońca. Gdyby było inaczej, przeszedłbym obok tych inspiracji obojętnie.

WW: W SamiiLand Expedition przemierzasz północne krańce Starego Kontynentu. Co skłoniło Cię do wyboru tego kierunku? Wyzwanie stawiane przez surowe otoczenie, intrygująca historia plemienia Saamów czy może unikatowa przyroda tego terenu? 

TP: Wszystko, co wspomniałeś, ma swoje znaczenie, ale to nieco bardziej złożona sytuacja. Zanim bowiem wyruszyłem ku północnym rubieżom Europy, przez niecałe dwa lata szykowałem się do wyprawy na terenie Kanady i Alaski. Byłem w zasadzie gotów na wiosenny wylot do Whitehorse, a tu nagle… świat ogłosił pandemię. Byłem jednak na tyle przezorny, że w tym samym czasie — przynajmniej w zarysie — przygotowałem się do drugiej wyprawy; była ona takim planem awaryjnym. Gdyby Kanada i Alaska doszły do skutku, SámiiLand Expedition miała pozostać w szufladzie, lub vice versa — Ameryka do szuflady, a na pierwszy plan północna Europa. Jednak w obu tych przypadkach wszystko rozgrywa się na północy, w Krainie Boreasza, która rozciąga się na trzy kontynenty. Jest ona dla mnie niczym fascynująca, prastara księga; pierwotne ludy i ich techniki przetrwania, historie, wierzenia, tradycje, folklor, psie zaprzęgi, chaty z bala i zorze polarne. No i ta natura… to wszystko działa na mnie jak magnes, czuję po prostu, że to mój świat, który chcę zgłębiać.

WW: Zajmujemy się sprzedażą żywności, nie mogę więc pominąć kwestii odżywiania w trakcie trwania takiej wyprawy. Co, oprócz produktów Wild Willy, jesz podczas obecnej ekspedycji? Jak udaje Ci się zadbać o różnorodność posiłków niezbędną do utrzymania dobrego zdrowia?

TP: Przede wszystkim — nie jestem wybrednym obżartuchem; zadowala mnie fakt wrzucenia czegokolwiek do żołądka. Ważne jest też to, że staram się (i po części zmusza mnie do tego sytuacja) żyć samowystarczalnie, ale cóż — prawda jest taka, że nie zawsze tak to wygląda. Samowystarczalność wiąże się przecież z samodzielnym zdobywaniem pożywienia; rybołówstwem i myślistwem, a także zbieractwem — dokładnie tak samo, jak robiły to i nadal robią pierwotne ludy północy. Ma to jednak ten mankament, że zajmuje sporo czasu, toteż mogę sobie na to pozwolić głównie jesienią i zimą, gdy już się nie przemieszczamy. Nieco inaczej jest wiosną i latem. Wtedy, jak to nomadowie, wędrujemy dalej i dalej. W tym okresie zaopatruję nas w żywność taką jak: ryż, groch, fasola, mąka, makaron, cukier, kawa, sól i olej, no i karma dla psa. Dietę wzbogacam niekiedy świeżym mięsem i roślinami lub owocami runa leśnego, jeśli jest ku temu czas i okazja. Bywa również i tak, że otrzymuję paczki od sponsorów, które pozwalają mi dojść do siebie — skosztowanie takiej np. suszonej wołowiny od Wild Willy jest jak wyjątkowe święto. Wołowina dodaje mi konkretnego powera, a dorzucona do ryżu doskonale zmienia proste danie w prawdziwy leśny rarytas. Innym razem jest tak krucho, że jadam jeden skromny posiłek dziennie lub nawet psią karmę, gdy gdzieś utknę, a zapasy się skończą. Wtedy przychodzą chude dni i głoduję. Czasami sam się zastanawiam, jak ja jeszcze funkcjonuję — ale o dziwo mam się dobrze, gdyż zdrowie i kondycja dopisują.

WW: Czego najbardziej obawiasz się podczas SamiiLand Expedition? Pogody, drapieżników, choroby czy jeszcze czegoś innego? 

TP: Babeszjozy u swego psiego kompana, Nanooka — spędza mi to sen z powiek. Przeradza się to każdego dnia niemal w obsesję; po każdym dalszym oddaleniu się od obozu przeglądam Nanooka dokładnie, centymetr po centymetrze, poszukując kleszczy. Obawa bierze się z dwukrotnego zachorowania i ostrego przebiegu — raz prawie go straciłem. Inna rzecz to głód, którego też się czasem obawiam — wiem, czym pachnie dłuższe nieprzyjmowanie pożywienia. Nie zawsze jestem w stanie pozyskać je w terenie, a ograniczone środki finansowe sprawiają, że nie zawsze starcza na podstawowe pożywienie. Niedźwiedzi, rosomaków czy wilków się nie boję, ale respekt posiadam. Sam choruję bardzo rzadko, a o zdrowie i bezpieczeństwo zadbał mój kolega-medyk.

Leźne Rzemiosło rozpalanie ognia
Podstawą bushcraftu i obozowania jest sztuka rozpalania ognia w każdych warunkach. Fot. LeśneRzemiosło.com

WW: W naszym kraju wiele pasji i ambitnych projektów zostaje stłamszonych w zarodku z powodu braku finansowania. Czy możesz zdradzić, jak udało Ci się pozyskać środki na wyprawę?

TP: Istotnie, jest to wielka bolączka w naszym kraju. Znam to z autopsji, bowiem duża część moich projektów do dziś leży w szufladzie niezrealizowana. Ale są takie obszary, gdzie można z minimalnym nakładem finansowym je realizować. Takim obszarem są podróże, te bardziej „regionalne”. Nie trzeba wyjeżdżać bardzo daleko, aby robić ciekawe rzeczy — pokazała to pandemia. W moim przypadku było tak, że większość kapitału, jaki gromadziłem ciężką pracą przez kilka lat, pochłonął projekt zlokalizowany w Ameryce Północnej. Na wyprawę SámiiLand Expedition wystartowałem praktycznie bez pieniędzy — nie miałem nawet na bilet za morze, gdyż pojawiły się inne, ważniejsze wydatki związane z tym przedsięwzięciem. Ale się nie poddałem — zwodowałem więc sprzęt pod Poznaniem i popłynąłem w stronę Świnoujścia, by złapać jachtostop do Szwecji. Po drodze zarobiłem jakieś kilka groszy, trudniąc się drobnymi pracami stolarskimi i ścinką drzew; finansowo i żywnościowo pomogli mi również najbliżsi. Potem, gdy już przedostałem się za morze, zarobiłem trochę pieniędzy w Szwecji, dzięki temu inwestując w brakujące rzeczy na wyprawę — głównie w sprzęt do prowadzenia relacji. Kiedy zaś byłem już gotów do oficjalnego startu, uruchomiłem konto na Patronite, gdzie każdy może wesprzeć moją inicjatywę symboliczną kwotą. Dzięki temu jesteśmy w stanie zaopatrywać się w żywność, a w zamian osoby wspierające otrzymują np. dostęp do zamkniętej grupy na Facebooku, gdzie relacja jest prowadzona na bieżąco. Przy wyższych progach finansowania otrzymują ciekawsze rzeczy — np. moje dzienniki podróży w formie e-booków. W tej kwestii mam jeszcze trochę do zrobienia, bo myślę o książce opowiadającej o przygotowaniach do wyprawy SámiiLand Expedition, jak i pokonaniu jej pierwszego etapu. W realizacji jest już druga część jesienno-zimowa, a w planach kolejne — te są i będą pisane na bieżąco. I tak oto jakoś, małymi kroczkami, posuwam się do przodu. Myślę, że kluczem jest tu pozytywne myślenie, pomysł, determinacja, odwaga i pasja — nie potrafię ułożyć ich w precyzyjnej hierarchii, ale jedno jest pewne: bez tych rzeczy nadal bym siedział w domu.

WW: Taka wyprawa wymaga nie tylko umiejętności buschcraftowych na poziomie master, ale także doskonałego przygotowania merytorycznego i odporności psychicznej. Chcę zapytać o tę ostatnią. Jak radzisz sobie z samotnością w takich warunkach? Skąd czerpiesz motywację do wytrwania na szlaku?

TP: Na początku należy zaznaczyć, że tęsknota a samotność to dwa różne stany. Czasem tęsknię za najbliższymi, lecz — może dla wielu będzie to dziwne — nie czuję się samotny. Uwielbiam przebywać sam ze sobą i ze swoim psim przyjacielem. Czuję się wtedy naprawdę wolny i przede wszystkim spokojny. Mogę w ciszy zachwycić się zorzą polarną, czy posłuchać szumu wody. Mam czas dla siebie i robienie swoich rzeczy, bez oglądania się na nikogo. Cenię sobie niezależność, a w trudnych chwilach towarzystwa dotrzymuje mi Nanook. Myślę, że do takiego życia albo się ktoś nadaje, albo nie — po prostu nie wszyscy są “samotnikami”. Samotne podróżowanie pozwala mi z pewnością silniej przeżywać chwile. A ja podróżuję dla wspomnień, i to właśnie chęć ich kolekcjonowania jest dla mnie wystarczającym motywatorem w trudnych sytuacjach. To właśnie te trudne sytuacje najbardziej zapadają w pamięć. 

WW: Na swojej stronie internetowej wielokrotnie podkreślasz istotę kontaktu z naturą. Masz jakieś wskazówki dla osób, które chciałyby poprawić swoją więź z przyrodą, ale z powodów organizacyjnych, rodzinnych, zawodowych czy zdrowotnych nie mogą opuścić miasta? Co możemy zrobić, by poprawić naszą relację z naturą?

TP: Przede wszystkim — nie jestem wybrednym obżartuchem; zadowala mnie fakt wrzucenia czegokolwiek do żołądka. Ważne jest też to, że staram się (i po części zmusza mnie do tego sytuacja) żyć samowystarczalnie, ale cóż — prawda jest taka, że nie zawsze tak to wygląda. Samowystarczalność wiąże się przecież z samodzielnym zdobywaniem pożywienia; rybołówstwem i myślistwem, a także zbieractwem — dokładnie tak samo, jak robiły to i nadal robią pierwotne ludy północy. Ma to jednak ten mankament, że zajmuje sporo czasu, toteż mogę sobie na to pozwolić głównie jesienią i zimą, gdy już się nie przemieszczamy. Nieco inaczej jest wiosną i latem. Wtedy, jak to nomadowie, wędrujemy dalej i dalej. W tym okresie zaopatruję nas w żywność taką jak: ryż, groch, fasola, mąka, makaron, cukier, kawa, sól i olej, no i karma dla psa. Dietę wzbogacam niekiedy świeżym mięsem i roślinami lub owocami runa leśnego, jeśli jest ku temu czas i okazja. Bywa również i tak, że otrzymuję paczki od sponsorów, które pozwalają mi dojść do siebie — skosztowanie takiej np. suszonej wołowiny od Wild Willy jest jak wyjątkowe święto. Wołowina dodaje mi konkretnego powera, a dorzucona do ryżu doskonale zmienia proste danie w prawdziwy leśny rarytas. Innym razem jest tak krucho, że jadam jeden skromny posiłek dziennie lub nawet psią karmę, gdy gdzieś utknę, a zapasy się skończą. Wtedy przychodzą chude dni i głoduję. Czasami sam się zastanawiam, jak ja jeszcze funkcjonuję — ale o dziwo mam się dobrze, gdyż zdrowie i kondycja dopisują.

Nanook Leźne Rzemiosło
Najlepszym przyjacielem Tomka podczas wyprawy jest Nanook. Fot. LeśneRzemiosło.com

WW: Czy z tyłu głowy masz już kolejne wyprawowe marzenie? Jaki jest Twój przepis na udaną wyprawę?

TP: Tak, są to dwie kolejne bardzo duże, kilkuletnie ekspedycje. Jedna czeka w całości gotowa w szufladzie, i są to wspomniane Kanada i Alaska, natomiast druga ekspedycja ma rozegrać się w Rosji. A recepta? Po prostu wyruszyć i dać pióro losowi, aby on kreślił naszą historię; tak trochę w myśl “tabula rasa”. Często zbyt szczegółowo chcemy wszystko planować, zamykać sprawy w odpowiednich przegródkach. Stąd wiele rozczarowań, bo rzeczywistość bywa zgoła inna, niż ta planowana. To samo dotyczy zresztą życia jako takiego. Wyprawy uczą nas dystansu do codziennych przeciwności losu. Na szlaku owe przeciwności potrafią wpędzić nas w niezłe tarapaty, a i tak lepiej się z tymi trudami pogodzić. Nieplanowane rzeczy w “zwykłym życiu” najczęściej nie są natomiast tak groźne. Człowiek lasu ma zatem możliwość nabrania pokory, a co za tym idzie, umiejętności pogodzenia się z dynamiką życia. Nieszarpania się z tym, na co nie mamy wpływu; przekierowania uwagi i siły na te rzeczy, które zmienić możemy.

TP: Myślę, że najlepszą formą zawężenia kontaktu z naturą jest obcowanie z nią bezpośrednio. Nawet wyjście do parku czy nad rzekę; na kawę czy lunch na łonie przyrody. Po prostu tam być, zachwycić się, obserwować zachodzące w przyrodzie procesy. Do domu zabierać nurtujące pytania i szukać na nie odpowiedzi w literaturze czy filmie. Zaś gdy przyjdzie pora, spakować plecak i ruszyć, choćby na jedną noc, do lasu lub nad rzekę. Dawać okazję pasji, aby kwitła i się rozrastała, a wtedy wszystko zacznie się zmieniać niejako samoistnie — to jest jak alchemiczna przemiana ołowiu w złoto. Życie w dziczy to nie tylko noże, siekiery, namioty czy inny sprzęt. To przede wszystkim sama natura. Bez jej zrozumienia, braku umiejętności jej czytania, człowiek uzbrojony nawet w najlepszy sprzęt nie przetrwa przez dłuższy czas. Nie możemy się od niej odcinać, wszak należymy do ekosystemu planety Ziemia.

WW: Dziękuję za rozmowę. Życzę wytrwałości i zdrowia dla Ciebie i Nanooka na szlaku.

Rozmawiał: Andrzej Fiszer. Zdjęcia pochodzą z LeśneRzemiosło.com.

Podczas SamiiLand Expedition Tomek przemierza północne rubieże Europy. Fot. LeśneRzemiosło.com
Spróbuj naszych specjałów
#wildwillybeefjerky